Popularne posty

21 lut 2022

Rozmowa z Moniką Kowalską, autorką serii DWA MIASTA

 


W maju ubiegłego roku zadebiutowała Pani powieścią Lwowska kołysanka, otwierającą serię Dwa miasta. Co zadecydowało o wysłaniu tekstu do Wydawcy?

Monika Kowalska: Najpierw była rozmowa z przyjaciółką o tym, że mogłabym taką książkę napisać. A potem myśl: czemu nie? W pracy przecież zajmowałam się tekstami, pisałam opowiadania. W dodatku akurat znajdowałam się w obliczu wielkiej życiowej zmiany, a nawet kilku… Jak zmieniać swoje życie, to na całego!

Zaproponowałam wydawnictwu najpierw zarys fabuły i tematykę. Dostałam odpowiedź, że owszem, są zainteresowani i jak najszybciej chcieliby przeczytać tekst. A powieść wtedy jeszcze nie była gotowa. Wysłałam więc obszerny fragment, najbardziej spójny z tych, które już napisałam. I otrzymałam informację, że wydawnictwo chce więcej.

A potem wybuchła pandemia i tekst przeleżał w wydawnictwie rok. Właściwie straciłam nadzieję, że książka się ukaże… Ale ostatecznie poszła do druku, no i jest.

Czy seria Dwa miasta jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami?

Monika Kowalska: Tak, jak najbardziej. Tom pierwszy serii, Lwowska kołysanka, który opisuje przedwojenne lwowskie losy mojej rodziny powstał na podstawie opowieści moich cioć i babci, a także pamiętnika jednej z sióstr. Wrocławskie tęsknoty, tom kolejny, którego akcja dzieje się w powojennym Wrocławiu, także oparłam o prawdziwe wydarzenia. Opowieści o tym, jak moi krewni i przodkowie ułożyli sobie życie w tym zrujnowanym mieście – gdzie chodzili do szkoły, jaką mieli pracę, w jakie weszli związki – też są prawdziwe.

Zarówno Lwowska kołysanka jak i Wrocławskie tęsknoty, są bogate w fakty historyczne i pokazują obraz świata sprzed minionego stulecia. Z jakich źródeł korzystała Pani przygotowując się do pisania tej serii?

Monika Kowalska:  W przypadku Lwowskiej kołysanki opisuję życie mojej rodziny na tle wydarzeń historycznych, które są znane ze szkolnych lekcji historii. Przygotowując się, właściwie nie czytałam żadnych opasłych źródeł historycznych. Może jakieś krótkie kompendia. To taki czas – chwila przed II wojną światową i sama wojna – gdy wiele się działo. O wiele więcej wiedzy dostarczyły mi rodzinne fotografie przywiezione stamtąd, przeglądanie czasopism z końcówki lat 30., przedwojenne przewodniki, które wiele światła rzucały na stosunki społeczne i etniczne we Lwowie z tamtych lat. Ważnym źródłem stały się rodzinne dokumenty: akty ślubów, urodzin, zgonów, a także świadectwa szkolne. Pamiętnik cioci, w którym zapisała różne szczegóły, nawet takie jak ceny suszonych ryb podczas okupacji radzieckiej. No i mapy. Uwielbiam wszelkie mapy, zawsze lubiłam, mam sporo reprintów przedwojennych map Lwowa. Wędrowałam po nich palcem czasem do późnej nocy… Muszę przyznać, że praca nad tym tomem Dwóch miast, sprawiała mi wiele przyjemności, a Lwów w pewnym momencie stał się moją obsesją.

We Wrocławskich tęsknotach też jest historia, ale ta trochę nowsza i bardziej znajoma. Niektóre fakty znałam z opowieści babci, na przykład to, jak wyglądał dzień, w którym umarł Józef Stalin. Inne „wydłubałam” z rodzinnych anegdot. Tak jak przy tomie pierwszym Dwóch miast, miałam sporo dokumentów: zaświadczeń meldunkowych, kartę repatriacyjną, również gazety codzienne. Posiłkowałam się także „Kalendarzem wrocławskim”, który wychodził rokrocznie w naszym mieście i jest swoistą kroniką wydarzeń i życia Wrocławia w kolejnych latach.

W obu tomach pojawiają się motywy budzące wstrząsające emocje, ale również w pewien sposób prorocze. Myślę tutaj o motywie śpiewania kołysanki, motywie snu i widzeniu zmarłych na jawie. Czy pisanie tak przejmujących emocjonalnie scen dużo Panią kosztuje?

Monika Kowalska:  Oj tak. To są fragmenty, które wymagają ogromnego skupienia, fragmenty, które najlepiej pisze się w nocy, kiedy wszyscy w domu już dawno śpią. Może mogłam napisać powieści, w których takie motywy by nie występowały. Ale czułam, że one są mi niezbędne aby obraz świata stał się kompletny. Pewne wydarzenia, pewne koleje losu były tak traumatyczne dla bohaterów, że musiały zostawić trwały ślad w ich podświadomości, tak jak zostawiłyby go w umysłach prawdziwych ludzi. Cierpienie całego miasta, strata dziecka, przyjaciela, krewnego – takie przejścia zawsze są głęboko przeżywane. A proszę zwrócić uwagę, że np. w Lwowskiej kołysance spora część akcji przypada na czas wojny i te przykre doświadczenia występują w dużym nagromadzeniu.

Jeśli chodzi o Wrocławskie tęsknoty, niektóre z wydarzeń „nadnaturalnym” charakterze, miały miejsce w rzeczywistości, czy też może trafniej będzie powiedzieć – opowiedziano mi o nich jako o prawdziwych.

W pierwszym tomie to Kresy są miejscem, gdzie Polacy mierzą się z trudami okupacji i walczą o każdy dzień życia. Z kolei we Wrocławskich tęsknotach, przychodzi im odnaleźć się w roli przesiedleńców i budować swój świat na nowo. Dlaczego szukanie swojego miejsca na w powojennym okresie nie było łatwym zadaniem?

Monika Kowalska: Z tych samych powodów, dla których dziś też jest trudne… Pozostawienie świata, który się znało, otoczenia, w którym się dorastało, ziemi, w której się sadziło, która rodziła, która nas wykarmiła, nie może być łatwe. Proszę zwrócić uwagę, że Szubowie i tysiące przesiedleńców ze Wschodu nie z własnej woli jechali na Zachód. Dodatkowo wciąż ciążyła im trauma wojenna, trudne przeżycia. Oni często zostawiali krewnych, znajomych, rodziny, z którymi już nigdy się nie zobaczyli. Zostawiali całą tożsamość, myślę, że jej częścią były na przykład groby przodków, miejsca, w które jeździli na wakacje, kościoły, w których się modlili. A świat na zachodzie wyglądał inaczej, wieloetniczne społeczeństwo Lwowa nagle zniknęło. Ale nie zniknął strach o życie, pracę, byt.

Podobnie jest dziś, czasy są takie, że wielu ludzi opuszcza domy, kraje, rodzinne miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Myślę, że czują się podobnie jak powojenni przesiedleńcy.

To nigdy nie może być łatwe.

Skutki wojny doprowadziły do wysiedleń z ukochanego Lwowa. W podróż na ziemie zachodnie zabierano nieznaczną część dorobku całego życia. Co zabierali ze sobą Polacy?

Monika Kowalska:  Z tym bywało różnie, o tym też mogę powiedzieć na podstawie rodzinnych doświadczeń. Niektórzy zabierali do pociągu dorobek całego życia: meble, ziarno do obsiania pól, zwierzęta, a nawet wóz i konia.

Jednak przeważająca część przesiedleńców zabierała ze sobą niewiele: dokumenty, ciepłe ubrania, żywność, która pozwalała przeżyć tygodnie w drodze. Proszę pamiętać, że oni często stracili dobytek życia podczas wojny. Poza tym mieli nadzieję, że na Ziemiach Odzyskanych czeka na nich wszystko: domy gotowe do zasiedlenia, miejsca pracy, pola gotowe na siew… Tak im mówiono.

Na miejscu rodzina Szubów musiała mierzyć się z problemami zakwaterowania, zdobywania pożywienia i znalezienia pracy zarobkowej. Wydawać by się mogło, że szabrowanie jest naturalną kolejną rzeczy, to jednak zdumiał mnie ten proceder opisany w powieści Wrocławskie tęsknoty. Czy szaber praktykowany był na dużą skalę?

Monika Kowalska:  Niestety tak. Dolny Śląsk traktowano jak magazyn rzeczy, które można sobie zabrać. To był nasz Dziki Zachód i takie mniej więcej stosunki panowały tutaj w 1945 roku. Z całej Polski ściągali tu ludzie, którzy chcieli się szybko dorobić, bądź uzupełnić powojenne braki. Zabierali to, co było im potrzebne i wracali do siebie.

Fabryki, huty czy zakłady ograbiano z maszyn oraz urządzeń i to był już szaber usankcjonowany przez państwo. We Wrocławiu rozbierano budynki, które przetrwały w dobrym stanie wojnę, a cegłę wywożono do stolicy, którą trzeba było odbudować.

W niektórych dzielnicach miasta długo się nie osiedlano, ponieważ było to niebezpieczne. Można było tam stracić życie, po Krzykach czy Biskupinie grasowały bandy szabrowników, którzy nie wahali się zabić za cenną rzecz.

Polska Ludowa dawała również dobre perspektywy. Młodym bohaterom zostały otwarte drzwi do edukacji, którą mogli w powojennych latach uzupełnić. O czym jeszcze marzyli Polacy w powojennej rzeczywistości?

Monika Kowalska:  O normalności, o tym, by jak najszybciej wróciła. Myślę, że to ich największe marzenie. We Wrocławskich tęsknotach Paweł Szuba mówi córce, że śluby są pozytywnym znakiem i to dobrze, że ludzie się pobierają i zakładają rodziny. Bo wreszcie może będzie normalnie.

Marzyli też o tym, by już nigdy nie powtórzyła się wojna. Ten strach pozostał w nich długo i obudził się ponownie w latach 80. po ogłoszeniu stanu wojennego. Tamto pokolenie pamiętało, czym jest wojna, czerpali wiedzę o tym z własnych ciężkich doświadczeń, nie z serialu o kapitanie Klossie, czy czterech pancernych i psie. Wiedzieli, czym to wszystko może się skończyć. I nie chcieli tego.

W nowej powieści porusza Pani kwestię wytykania palcami kobiet, uważanych za niebezpieczne w oczach innych przedstawicielek tej płci, tylko dlatego, że zdecydowały się na odejście od męża i rozwód. Wyraźnie przedstawiła Pani przedkładanie nie tylko swojego szczęścia i bezpieczeństwa (maż i ojciec znęcający się psychicznie i fizycznie), nad opinię otoczenia i uzależnienie podjęcia tych kluczowych decyzji od zdania tak naprawdę obcych ludzi. Dlaczego ówczesnych czasach opinia społeczeństwa była ważniejsza od własnego szczęścia?

Monika Kowalska:  Główna bohaterka Tęsknot rzeczywiście zmaga się z takim problemem. Trwa w małżeństwie, w którym nie ma miłości ani szacunku. Cierpi ona, cierpią jej dzieci. Dlaczego po prostu nie odejdzie?  Przyczyn jest kilka. Po pierwsze wstyd. W społeczeństwie tamtych czasów rozwód był synonimem przegranego życia, szczególnie dla kobiety. Mężczyzna mógł po rozwodzie egzystować zupełnie normalnie: znaleźć sobie nową partnerkę, założyć drugą rodzinę. Ale kobieta? Zostawała sama z dziećmi, musiała zapewnić godny byt im oraz sobie. Walka z codziennością stawała się sednem jej życia. Do tego inne kobiety postrzegały ją jako niebezpieczną – jest wolna, a może szuka kogoś, a może upatrzyła sobie mojego męża? Rozwódki jeszcze długo w Polsce spotykały się ze społecznym ostracyzmem i dotykała ich towarzyska izolacja. Tego problemu dziś już nie ma, rozwody nam spowszedniały.

Trwanie w tak toksycznym związku obezwładnia, w jakiś sposób ubezwłasnowolnia. Chora, napięta i pełna przemocy relacja między małżonkami nie powinna mieć miejsca, ale niestety, aby odejść, trzeba nabrać dystansu. A to trudne, gdy gasi się kolejne, wciąż wybuchające pożary, robi uniki, schodzi z drogi tej drugiej osobie.

No i wreszcie sprawa ostatnia – Adela jest katoliczką. Nie dewotką, ale głęboko wierzącą osobą. Nie chce postępować wbrew temu, w co wierzy. I dlatego trwa w tym małżeństwie, wciąż mając nadzieję, że jej mąż wreszcie się opamięta. Ale to się nie dzieje, Jędrek nie zaczyna nagle szanować jej, kochać dzieci, nie przestaje pić i zdradzać. Długo trwa, zanim Ada straci całą nadzieję.

 Czy na trzeci tom serii Dwa miasta przyjdzie nam długo czekać? A może wcześniej w nasze ręce trafi inna historia?

Monika Kowalska:  Trzeci tom już za chwileczkę skończę i wyślę do wydawnictwa. Prawdopodobnie w ręce Czytelników trafi w drugiej połowie roku. Więc właściwie już niedługo.

Dziękuję za interesującą rozmowę! 😊


Książki z serii Dwa miasta możesz zamówić tutaj (klik). Zapraszam do śledzenia społecznościowych profili Autorki na Facebooku i Instagramie.

Wywiad powstał we współpracy z Wydawnictwem Książnica. 


 

 

1 komentarz:

Wywiad z Magdaleną Walą wokół powieści "W sercu wroga"

  Powieść W sercu wroga, otwiera sagę historyczną Między jeziorami. Skąd pomysł na jej napisanie i czego możemy się spodziewać sięgając p...