Powieść „Nocami krzyczą sarny”, przedstawiona jest z trzech
perspektyw czasowych. Czy ten niestandardowy sposób prowadzenia narracji, jest
bardziej czasochłonny od tworzenia jednotorowej historii?
Z im większej ilości motywów składa się
książka, tym bardziej trzeba się pilnować i mieć na baczności, żeby nic nie
umknęło. Zawsze bardzo się staram, żeby każdy wątek właściwe rozwinąć i
zamknąć, bo czytelnicy są bardzo uważni i w mig wychwytują wszelkie
nielogiczności.
Co jest prawdą a co fikcją? Czy poza oparciem książki na
historycznych wydarzeniach, losy bohaterów wydarzyły się naprawdę?
Moi bohaterowie są fikcyjni, ale mnóstwo
wydarzeń, w które wplatam ich losy, miały miejsce naprawdę. Mam na myśli
szczególnie te opowiadające o niemieckiej ludności Gór Sowich. Na szczęście
zachowało się wiele relacji, opisujących codzienne życie tamtejszych wiosek: na
przykład różne uroczystości, obrzędy, w tym opisane przeze mnie święto
Mittsommerfest. Ale także okres wojenny i powojenny starałam się oddać jak
najdokładniej, opierając się na literaturze faktu. Wejście Armii Czerwonej,
terror, „dzikie wypędzenia”, stosunki między ludnością polską i niemiecką,
przejmowanie domów, szabrownictwo. Podobnie z wątkiem Mareike i Żyda, który
ucieka z obozu przy budowie kompleksu „Riese”. Niemka przyjmuje go pod dach i
ukrywa. Tu inspirowałam się książką Abrahama Kajzera, który opisał własną
historię w książce Za drutami śmierci.
Krainą geograficzną, w której rozgrywają się tutaj kluczowe
wydarzenia są Góry Sowie. Dlaczego wybrała Pani akurat ten górski rejon?
Jakiś czas temu kupiłam tam kawałek ziemi.
Góry Sowie są przepiękne. Początkowo oczywiście urzekły mnie krajobrazy, ale z
czasem coraz bardziej intrygowała mnie historia, której aura jest tu doskonale
wyczuwalna. Na każdym kroku natykam się na coś niezwykłego: zdewastowany
poniemiecki cmentarz, stare domy tkackie, tajemnicze sztolnie Olbrzyma. To
wszystko działa na wyobraźnię. Musiałam o tym napisać.
Przedmiotowe traktowanie kobiet, przeświadczenie o słuszności porządku
świata nadanego przez Hitlera, czy w końcu losy przesiedleńców – to tylko
namiastka tematów, które wokół drugiej wojny światowej podjęła Pani w tej
powieści. Jak przygotowywała się Pani do pisania części historycznej?
Często powtarzam, że w pisaniu książek
najgorszy jest sam proces pisania, najprzyjemniejszy zaś okres dokumentacji,
dlatego czasami niebezpiecznie mi się on wydłuża. W przypadku Nocami…
było podobnie. Ponad rok zbierałam materiały. Na szczęście jest mnóstwo doskonałej
literatury faktu dotykającej tematów, które poruszam w książce. W odtwarzaniu
ówczesnej rzeczywistości bardzo pomogły mi szczególnie dwie pozycje: Jak
wychować nazistę Gregora Ziemera i Dziewczyny wodza Tima Heatha. To
naprawdę porażające lektury, ukazujące, jak chora, przesiąknięta nienawiścią
ideologia wpływa na społeczeństwa. Oglądałam także filmy propagandowe, w tym
obrzydliwy Der ewige Jude.
Na kartach tej powieści, mamy okazję zobaczyć, jak wielką moc ma
bezinteresowna pomoc, nieoczekująca zapłaty i rodząca się nawet w obliczu
największego zagrożenia, najsurowszych konsekwencji. Czy Pani zdaniem wiele
osób podczas wojny okazywało pomoc, udzielało azylu?
To trudne pytanie. Nie ma chyba żadnych
miarodajnych statystyk na ten temat i podejrzewam, że nawet Jad wa-Szem nie
posiada w swoich archiwach pełnego obrazu rzeczywistości. Na przykład nazwiska
Niemki, o której pisze wspomniany już Abraham Kajzer, chyba nie znajdziemy w
Ogrodzie Sprawiedliwych.
W powieści szczególne miejsce zajmują kobiety. Mamy okazję
poznać ich historię z tej trudniejszej, traumatycznej, bolesnej strony.
Zagrożenia i rutyna dnia codziennego przyćmiewają chwile radości, wręcz
niesprawiedliwie dzielą czas na zły i dobry. Osiągnięcie życiowej równowagi, w
Pani opinii, jest uzależnione tylko od nas samych?
Oczywiście w dużej mierze kształtuje nas
rzeczywistość i wypływające z niej doświadczenia – czyli składowe życia od nas
niezależne – ale na „równowagę” wpływ mają na pewno także nasze cechy
charakteru. Moje bohaterki to silne kobiety, a jednak w starciu z historią nie
zawsze wygrywają.
Każda rodzina skrywa jakieś tajemnice, nawet te chowane przez
lata, mogą ujrzeć światło dzienne i obudzić ducha minionych lat. Zastanawiające
gesty, rytuały i powtarzalne jak mantra słowa. Czy według Pani, zachowanie
bliskich może zdradzić głęboko skrywane sekrety?
Dość osobliwą, ale – mam wrażenie – wspólną
cechą osób, które przeżyły traumę wojny jest, czy teraz już raczej: było,
milczenie na ten temat. Pamiętam chociażby moich własnych dziadków. Oni także
nie chcieli opowiadać o swoich przeżyciach z tamtego okresu. Więcej mogłam
wyczytać z niektórych ich zachowań, z przemilczeń.
W powieści umieściła Pani kryminalny wątek. Od początku pisania
wiedziała Pani, że się tutaj pojawi?
Zawsze do pisania siadam ze szczegółowym
planem, więc i tym razem nie było inaczej.
„Nocami krzyczą sarny” niesie cenne przesłanie o wpływie
przeszłości na naszą teraźniejszość. Minione
wydarzenia, definiują postrzeganie świata i pozostawiają trwały ślad w
psychice. Czy Pani zdaniem można zapomnieć o najboleśniejszych wydarzeniach?
Nie umiem odpowiedzieć. To raczej pytanie do
psychologów i terapeutów, chociaż przygotowując się do książki byłam na kilku
wykładach o traumach transgeneracyjnych. To ciekawe, jak różnie ludzie sobie
radzą trudnymi doświadczeniami. Jedni do końca życia nie potrafią ich
przerobić, inni wypierają ze świadomości, chociaż to wcale nie znaczy, że złe
emocje gdzieś się w nich nie odłożyły, skumulowały, że zapomnieli.
Czy w książce „Nocami krzyczą sarny” znajdziemy wątki
autobiograficzne? Postać pisarki Marii,
jest inspirowana Katarzyną Zyskowską?
Nie. (śmiech). Jedyne co łączy mnie z Marią
to zachwyt nad urodą Gór Sowich. I może trochę niechęć do kontaktów z
placówkami opieki zdrowotnej.
Dziękuję za rozmowę!
"Nocami krzyczą sarny" możesz
zamówić tutaj (klik). Zapraszam do śledzenia społecznościowych
profili Autorki na Facebooku i Instagramie.
Moją recenzję przeczytasz tutaj (klik).
Wywiad powstał
we współpracy z Wydawnictwem Literanova.
Po więcej wywiadów, zapraszam tutaj: czytaj.